Marzenia do spełnienia


Marzenia do spełnienia?

 

 

W pokoju pięcioletniej Wiktorii nie ma zabawek. Nie potykam się o porozrzucane klocki. Na półkach nie widzę lalek, domków, miniaturowych ubranek, krasnali. Ściany są różowe, kolory tak dobrane, by wzbudzały tylko pozytywne emocje. Nic nie zdradza, że jest to pokój dziecka. Jedynie wielkość łóżka i niżej umieszczone szafki wskazują na wiek mieszkańca. W urządzaniu dziecięcych kątów widać rękę projektanta wnętrz. Nic nie jest przypadkowe.,,Cztery kąty” zostały rozplanowane i zagospodarowane, by Wiktorii nic nie rozpraszało.

Na końcu pokoju  jest mała, ciemna wnęka. Z trudnością znajduję i włączam światło. Za zamkniętymi na klucz drzwiami stoją szare pudła, poustawiane jedne na drugim. Lekko zakurzone, na każdym mała karteczka opisująca zawartość:,,Lalki plastikowe”;,, Pluszaki”;,, Klocki Lego”;,, Piłki”.

Wiktorią opiekuje się niania.

Mama nie ma dla niej czasu.

Pracuje.

Ciężko pracuje. Jest samotną matką. Zagłusza wyrzuty sumienia i stara się zrekompensować córce jak może brak pełnej rodziny. Planuje Wiktorii owocnie spędzany czas, nie pozwala na nudę, czy niespełnione marzenia.

Spędza całe dnie w biurze. Robi karierę. Zarabia dla siebie za mało, ale wystarczająco, by uszczęśliwić córkę. Dziecko ma, czego tylko sobie wymarzy, jednak nie ma czasu, by się tym cieszyć.

Wiktoria uczęszcza do elitarnego przedszkola. Dzieci noszą tam mundurki. W placówce stawia się na profesjonalność. Maluchy uczą się, bawiąc. Bywa, że niedosłownie traktuje się drugi człon tej reguły.

Dziewczynka ma zajęcia z dwóch języków obcych. Obowiązkowo angielski. "To przyszłość. Ja nie miałam takiej szansy - mama Wiktorii patrzy na mnie. Siedzi sztywno wyprostowana na krześle. Kiwam głową na znak, że rozumiem. - Teraz nie znaczysz nic bez znajomości języków. Wiem, że jest jeszcze mała… Ale przynajmniej się osłucha. To jej pomoże w dorosłym życiu."

Z przedszkola dziewczynkę zabiera zawsze punktualna niania. Pyta małą jak minął dzień. Ta odpowiada czteroma pełnymi zdaniami. Dopiero po zakończeniu wypowiedzi czerpie powietrze i czeka na otworzenie drzwi samochodu.

W aucie słuchają płyty Jana Sebastiana Bacha. Koncert d-moll. Wiktoria patrzy martwo gdzieś za szybę, nie uśmiecha się. Marszczy brwi skupiona. Wystukuje rytm. Przebiera niezdecydowanie palcami. Po dłuższej chwili mięśnie się rozluźniają… Znużona zasypia.

Budzi ją delikatne szturchnięcie niani. Kobieta zaprowadza dziecko na prywatną lekcję nauki gry na pianinie.

"Jak byłam nastolatką marzyłam o graniu… - śmieje się mama Wiktorii - Nie, nie na pianinie - odgarnia włosy z czoła długimi zadbanymi palcami. - Chciałam grać na gitarze. Nawet uzbierałam pieniądze, ale cała moja chęć minęła, gdy miałam potrzebną kwotę. Wtedy już było za późno na spełnianie marzeń…Wiktoria gra na pianie, jakoś mi to bardziej pasuje do dziewczynki. Zresztą gitara jest dla niej za duża."

Małe grubiutkie paluszki dotykają klawiatury. Nie mają jednak siły na rytmiczne uderzenia. Dziewczynka gra w powietrzu, zapamiętuje gdzie w danym momencie trzeba nacisnąć. Czyta z nut. Próbuje. Klaszcze po raz dwudziesty ten sam rytm.

We wtorki i czwartki chodzi jeszcze na dodatkowe zajęcia języków obcych. Nawet jej się podobają. Tam można potańczyć. Tylko czasami wolałaby mówić normalnie, a nie cały czas wpatrywać się w rysunki i sylabizować obce słowa.

"Balet. Też potrzeba coś dla ciała" - mama Wiktorii pokazuje mi tygodniowy plan zajęć dziewczynki. Wiktoria pochmurnieje na te słowa. Szybko zmienia jej się wyraz twarzy pod badawczym spojrzeniem matki. Dziecko siedzi z przyklejonym uśmiechem na twarzy. Gdy mama oddala się na bezpieczną odległość, dziewczynka pochyla się w moją stronę i szepcze mi na ucho, że balet jest nudny.

Pytam ją, czy czasem nie jest zmęczona, czy nie wolałaby się pobawić: "Jestem. Ale wiem, że robię to dla siebie. Dla przyszłości. Chyba pani rozumie...". odpowiada mi bez zająknięcia pięcioletnia dziewczynka. To ona wypowiada te słowa, a nie za bardzo kochająca matka. Podobieństwo tonu i mimiki twarzy nieprawdopodobne. Gesty też się pokrywają.

Wieczorami mają czas tylko dla siebie.

Mama cicho wchodzi do pokoju córki.

Siada na skraju łóżka. Pyta, jak jej minął dzień. Dziewczynka opowiada, czego się nauczyła. To wywołuje błogi uśmiech na twarzy kobiety. Czasami pozwala sobie na pobawienie się z córka w uprzednio niezaplanowanych minutach. Są to krótkie chwile. Dobrze pamiętane przez dziewczynkę, zapominane przez matkę.

Kobieta całuje Wiktorię w czółko. Nigdy nie zgadza się na czuły gest w stosunku do małego pluszowego misia. Wiktoria czyni to za matkę. Kołysze przytulankę do snu i usypia ją…i siebie..

"Nie bez znaczenie jest imię, jakie nosi moje dziecko. Kojarzy się ze zwycięstwem. Ja jej w tym pomogę…"- zamyka cicho drzwi.

reportaż napisany w 2001 roku

 

Przykład felietonu

 

Przed "najważniejszym" egzaminem przeszłam niejednokrotnie skomplikowaną operację tożsamości. Trzeba było zapiąć serce w pasy bezpieczeństwa, nauczyć stopy odważnie kroczyć naprzód, nogom metodą prób i błędów uświadomić, że konsystencja waty nie jest najlepszym rozwiązaniem. Udało się! Powiem coś więcej - nie było to aż tak trudne.

Moment rozstrzygający to krótkie: "Być albo nie być" przed przekroczeniem progu sali gimnastycznej, gdzie przyszło mi zmagać się z tematami maturalnymi... Do czarodziejskiej mikstury wrzuciłam jeszcze pewność siebie do kwadratu i głębokie przekonanie, że już nic nie da się zrobić.

Momentalnie pożegnałam się z misiem, którego kazano mi zostawić. Nie pomogły tłumaczenia, że nigdy w życiu nie rozprułabym mu brzucha w celu wypełnienia go ściągami. Niemal zdradziłam miejsca, gdzie posiadanie nielegalnej pomocy naukowej byłoby mądrzejsze i praktyczniejsze. Nic z tego.

Na początku- pusta kartka i wcale nie chcę mi się śpiewać: "Gdyby, chociaż mucha, zjawiła się, mogłabym ją zabić a później to opisać …"

Spoglądam na niewyraźne miny kolegów z równoległych klas, tematy z giełdy przedmaturalnej nie sprawdziły się. Uśmiecham się sama do siebie na wspomnienie wczorajszego dnia, kiedy to wystarczyło znaleźć odpowiedni krąg maturzystów i zdobyć według uznania i zapotrzebowania tematy, zadania, zestawy… Wczorajsze chciwe błyski w oczach nie zdradzały powątpiewania, że cynki mogą się nie sprawdzić. U nikogo.

Pięć godzin, zero możliwości wyjścia ze sfer uwielbień i jednoczesnej nienawiści literatury, siedzę i siedzę, od czasu do czasu macham nogą, nie odrywając długopisu od kartki…

Drugi dzień i…biologia. Gdy ma się Dużą Siostrę w klasie (czytaj kogoś, kogo możesz spokojnie nazwać super dobrą kumpelką), wtedy pisanie to już tylko czysta formalność (Nic nie zastąpi dodającego otuchy uśmiechu…;))

A teraz…(Zwalniam z czytania wszystkich, którzy, chcą już zapomnieć o budynku obowiązków) Zapraszam…na mały akcent TYPOWO szkolny. Z tego miejsca (choć to naprawdę, bardzo osobisty blog ;)) chciałabym podziękować wszystkim lubianym i tym, którym niejednokrotnie chciało się wysypać kredę na krzesło, za cztery niezapomniane lata. Co by nie mówić, były i są niesamowite. Osobne niskie ukłony dla pani Szatniarki. Jeśli tego jeszcze nie wiecie, to może warto by pogadać w szkole z kimś z poza zaklętego kręgu. Niejednokrotnie można się dowiedzieć czegoś, co pomaga przetrwać nawet najnudniejszą chemię…Pomoc nieoceniona.:P.

Coś się kończy, coś nowego zaczyna. Przed drugim "najważniejszym egzaminem” - tym razem na wymarzone studia, znowu przejdę skomplikowaną operację tożsamości…

2004 rok